Kategorie
wpisy

Kropelka krwi

Jest 11 listopada 2016 roku. Telewizja polska relacjonuje obchody Dnia Niepodległości na Placu Piłsudskiego. Tłumy ludzi, powstańcy warszawscy, wojsko, oficjele, przemówienie prezydenta, orkiestra.

Jakże trudno uwierzyć, że historia polskiego Grobu Nieznanego Żołnierza niespodziewanie skrzyżowała się z historią życia mojej rodziny. Dnia 2 listopada 1925 roku w narodowej mogile na Placu Saskim spoczęła trumna z ciałem bezimiennego bohatera, którą kilka dni wcześniej we Lwowie wskazała siostra mojej prababci, Jadwiga Zarugiewicz. To jej przypadł zaszczyt spełnienia roli Matki Chrzestnej Grobu Nieznanego Żołnierza.

Trudno sobie wyobrazić, jakie uczucia wypełniały wtedy jej serce – jaki trawił ją ból. Pięć lat wcześniej straciła najstarsze z czworga dzieci – syna Konstantego, studenta Politechniki Lwowskiej. Zginął we wsi Zadwórze 17 sierpnia 1920 roku, podczas krawej walki z wojskami bolszewickimi. Niemożliwe  było odnalezienie ciała syna pośród tysęcy mogił poległych wówczas żołnierzy. Matka nie mogła pożegnać i pochować syna w rodzinnym grobie. Nie było jej dane przeżyć żałoby ani jej zakończyć. Nie mogła przyjść na cmentarz w rocznicę śmierci dziecka i zostawić świeżo ścięte kwiaty. Czuła się jak rzesze innych matek, które musiały żyć ze świadomością, że nigdy nie poznają miejsca pochówku swoich synów. Tyle kropel kwi żołnierzy – dzieci wsączonych w przeoraną wojną ziemię.

Dnia 25 października na Cmentarzu Obrońców Lwowa Jadwiga wybrała trumnę, która potem w uroczystym kondukcie wyruszyła do Warszawy, w otwartym wagonie mijając stacje kolejowe miast i miasteczek. Co wtedy czuła? Czy była przytłoczona bólem niezagojonej rany? A może przeciwnie, silna świadomością, że reprezentuje dziesiątki tysięcy matek opłakujących swoje dzieci? Nie sposób odpowiedzieć na te pytania. Na pewno zdawała sobie sprawę, że wskazując ciało kilkunastoletniego, bezimiennego żołnierza w maciejówce symbolicznym gestem nadaje głębszy sens niesprawiedliwej z jej punktu widzenia śmierci własnego syna i wielu innych młodych chłopców.

Czy Jadwidze Zarugiewicz towarzyszyła wtedy jej rodzina? Czy był mąż Andrzej, czy były młodsze dzieci; Stefania, Wacław i Zofia? Czy był mój dziadek, Witold Stanisławski, kuzyn zabitego Konstantego, student tej samej uczelni? To właśnie Witold siedem lat wcześniej poszedł walczyć o Lwów. Rodzicom zostawił pożegnalny list tej oto treści:

Drodzy Rodzice, 
Robię to, co mi każe sumienie. Nie miałbym się za Polaka, jeżelibym mógł i śmiał dłużej patrzeć na walkę, w której giną nasi i w której nie umaczałbym ręki. Czynię powinność względem Ojczyzny –  obowiązkiem jest bowiem moim poświęcić Jej w potrzebie życie – Waszym zaś obowiązkiem świętym jest poświęcić syna, którego przecież na Polaka wychowaliście.

Wasz kochający syn Witold. 

we Lwowie, dnia 2 listopada 1918 roku

List napisał 2 listopada. Kilka lat później, dokładnie tego samego dnia, w wolnej ojczyźnie na Placu Saskim spoczęła trumna z nieznanym żołnierzem.

Z pewnością na lwowskim cmentarzu z Jadwigą nie było jej siostry Katarzyny Stanisławskiej. Zmarła kilka lat wcześniej, złamana rozpaczą po utracie syna legionisty. W chwili wybuchu wojny Zbigniew należał do drużyny strzeleckiej i szybko wstąpił do Legionów. Został postrzelony podczas walk w 1916 roku. Katarzyna pojechała po rannego syna do szpitala w Wiedniu, sprowadziła go do Lwowa, potem przewiozła do sanatorium w Zakopanem. W tym samym roku Zbigniew zmarł w wyniku powikłań i został pochowany w Mogile Legionistów, na zakopiańskim cmentarzu.

Historia wielu polskich rodzin składa się ze skąpych informacji, niekompletnych opowieści o ludzkich losach, sklecanych z fragmentów listów i kartek, z wybiórczych, zniekształconych wspomnień bliskich, które przetrwały w formie legend i przekazywanych z pokolenia na pokolenie anegdot. Im więcej upływa lat od dramatycznych wydarzeń, kiedy historia bezceremonialnie przeszła przez domy i życie naszych przodków, tym trundniejsze jest poszukiwanie i odtwarzanie prawdy – nie tylko faktów, ale także ludzkich przeżyć i myśli.

Czy rzeczywiście jest to zadanie skazane na klęskę?

Zadając sobie to pytanie, idę na Plac Piłsudskiego i staję przed Domem bez Kantów. Tam znajduje się tablica upamiętniająca Jadwigę Zarugiewicz i jej syna Konstantego. Nie umiem odtworzyć ich losów, nikt nie odpowie mi na pytanie, jacy byli na codzień i co przeżywali, gdy historia weszła do ich domu. Czuję tylko, że mikroskopijna kropelka ich krwi wciąż płynie we mnie. Że rodzi się z niej niewytłumaczalne poczucie głębokiej więzi. Dekady mijających lat paradoksalnie ożywiają i wzmacniają pamięć o ludziach, których nigdy nie poznaliśmy. Często to trzecie, czwarte pokolenie wolne od traumy zaczyna wyraźnie widzieć sens minionych wydarzeń i odczuwać duchową wspólnotę z postacią i jej historią, z rodzinną legendą. To, co wielu nazywa sentymentalizmem i niebezpiecznym ideaIizowaniem przeszłości,  przybiera realną postać w konkretnych czynach, decyzjach i życiowych wyborach.

Wszystko dziwnie się sumuje – każda ofiara, smutek, strata, śmierć, ale także radość, narodziny, sukces, marzenie, zrealizowany cel. Kumuluje się i  wchodzi w międzypokoleniowy obieg. To wielka, niewyobrażalna energia wtłoczona w maleńką kroplę krwi.

Rypsyma-Zarugiewicz

 

 

 

 

 

Jadwiga Zarugiewicz

 

ITP--20151101 - 1925-10-29 Lwów - Wybór szcątek Nieznanego Żołnierza

 

Jadwiga Zarugiewicz wybiera trumnę z ciałem bezimiennego żołnierza